28 maja 2013

Połączeni - rozdział 8

Bardzo dziękuję za komentarze i zapraszam na kolejny rozdział. :D

Pojawił się też nowy rozdział Zburzonego muru.

Ayś dała mi link do wywiadu z Mikołajem Milcke. Autorem książek "Gej w wielkim mieście" i "Chyba strzelę focha". Polecam obie części. A tutaj macie wywiad:  Wywiad z M. Milcke.



Brudno, zimno i ciemno, nie wspominając już o brzydkich zapachach. Tak Terrik określał celę, w jakiej się znalazł. Dzielił ją z jakimiś dwoma typkami spod ciemnej gwiazdy, staruszkiem, który mówił do siebie oraz szczurami. Nie wiedział, czyje towarzystwo bardziej woli. I to był areszt? To podchodziło pod więzienie w lochach, w jakich odbywali karę mordercy i gwałciciele. On liczył na coś lepszego. Zwykła mała cela w budynku strażniczym nad ziemią, nie pod nią. Za co tu jest? Za to, że obraził tego przeczulonego na swoim punkcie ministra? Przecież powiedział prawdę. Miał spędzić tu noc? Wiedział, że nawet, jak posłaniec dotrze do stolicy, to i tak nie dostanie się do Rivena o tej porze. W najlepszym wypadku zrobi to rano, w najgorszym... Nie, każdy był najgorszy. Siedzenie tutaj choćby chwilę zakrawało na potępienie.

A paniczyk co się tak nami brzydzi? – zagadał jeden ze współwięźniów. – My nie z takich, co to lubią się zabawić z nowymi.

Ale ubranie mógłby nam darować, co, Griwan? – odezwał się drugi. Leżał na starej pryczy pod kocem tak brudnym, że Terrik wolał nawet nie myśleć, co na nim mogło być.

Ubranie jest moje i darujcie sobie tę gadaninę. – Siedział w kącie, jak najdalej od nich, na drewnianej ławeczce. Niech już będzie rano.

– A za co paniczyk tu siedzi? I to w najgorszej celi? – zapytał ten pierwszy, Griwan.

– Za nazwanie głównego ministra rozleniwionym knurem.

– Ha ha ha, toż to prawdę powiedziałeś, paniczyku. Ale za publiczne obrażanie kogoś takiego jak on ponosi się karę. – Śmiał się Griwan.

– Nie mówiłem do niego.

Nieważne. On wszędzie ma swoich szpiegów. Jest głupi i przeczulony na swoim punkcie.

– Przestaniecie w końcu gadać?! – krzyknął ktoś z sąsiedniej celi. – Ludzie chcą spać!

Dobra, dobra, nie obruszaj się tak! – odkrzyknął ten oprych, co leżał.

Terrik zamknął oczy i oparł głowę o lodowatą ścianę. Chciał się przytulić do kochanka. Być przy nim. Czuć jego zapach. Wyobraził go sobie. Być może to zagłuszy ten tutejszy smród zgnilizny i nie tylko. To będzie długa i ciężka noc. Ciekawe, czy tylko dla niego.



*~~*~~*



Niepokoił się o Terrika. Pierwszy raz zdarzyła im się taka sytuacja. Powinien był zatkać mu usta, a nie pozwolić wykrzykiwać obelgi. Terrik był wyjątkowo rozdrażniony. Zapamiętają sobie to doświadczenie. Następnym razem bardziej przypilnuje kochanka.

Yavetil obmył się w misce z wodą, po czym posmarował maścią bliznę. Dla niego samego ta noc będzie ciężka. Nie każdej nocy byli razem. Ale nawet wtedy wiedział, co się dzieje z Terrikiem. Teraz mężczyzna był gdzieś tam w budynku strażniczym, za kratami. Chciał go zobaczyć i przekazać wiadomość o posłańcu, lecz nie wpuszczono go. Otrzymał wyjaśnienia, że wszelkie wizyty są tylko do południa. Pozostaje mu mieć nadzieję, że ukochany ma godziwe warunki. Przecież areszt to nie więzienie. Położył się na łóżku, na którym kilka godzin wcześniej kochali się. Nie zaśnie tej nocy, tylko będzie odliczał czas do nastania poranka. Powziął też pewne decyzje co do przyszłości.



*~~*~~*



Trzęsącymi się dłońmi nałożył na nagie ciało nocną koszulę. Wokół niego unosił się zapach jaśminu. Cała jego skóra tak pachniała. Opuścił łaźnię, wiedząc, że jego męża nie ma w komnatach. Zostawił go samego, a sam poszedł wziąć kąpiel w swojej dawnej łaźni. Podszedł do toaletki i wziął z blatu szczotkę. Ostatnio czesała go Agathe, ale teraz zamierzał sam to zrobić. Rozczesał swoje włosy starannie, pasmo po paśmie, to go uspokajało. Po zakończeniu czynności wsunął się do łoża. W tej chwili Aranel nie wiedział, co tak do końca czuje. Podenerwowanie na pewno, ale mieszało się z tym podekscytowanie. Pozwoli posiąść się mężczyźnie. Przecież tego pragnął, odkąd potrafił rozróżnić potrzeby. Co prawda, obudziły to w nim książki, ale tylko wtedy, kiedy mówiły o miłości dwóch mężczyzn, odczuwał wyjątkową przyjemność z ich słuchania. W innym wypadku nic nie czuł. Nie wstydził się Kareny ani ona tego, co mu czyta. Nie każda zawierała tylko opis uczucia. Z tego też wiedział, na czym polega połączenie dwóch mężczyzn w łożu. Chciał, żeby Riven był zadowolony z tej nocy. Pomoże mu w tym, o ile mąż mu na to pozwoli. W głowie miał fragmenty tamtych książek i postara się zastosować do opisów.

Jego myśli zostały przerwane, gdy usłyszał skrzypienie głównych drzwi, a po tym ciche kroki męża. Nauczył się je rozpoznawać. Mógł nawet stwierdzić, że są stawiane ostrożnie, jakby z napięciem. Mężczyzna chodził po komnacie, najwidoczniej gasząc świece, gdyż w pokoju zaczął unosić się zapach dymu z dymiących się knotów.



Nie chciał, by światło się paliło. Pragnął ciemności. Oczywiście mógł zasłonić kotary wokół łoża, lecz nie lubił tego. Aranel czekał na niego, jak obiecał, a on denerwował się coraz bardziej. Przed przyjściem tutaj jeszcze raz przeczytał tomik. Czuł się tak, jakby miał mieć ważny egzamin. Jeden z tych dotyczących sprawności i wiedzy, jakie zdawał po naukach przez osobistego nauczyciela. Gdy mu nie stanie, wyobrazi sobie kobietę i... Nie, to by było oszustwo. Jedna noc i ostatnia zarazem. Ostania świeca zgasła za jego pomocą.

Podszedł do łoża. Zsunął z ciała płaszcz kąpielowy. Pod nim był nagi. Nie zakładał tych, jego zdaniem, babskich koszul. Położył się przy mężu, wcześniej kładąc obok to dziwne mazidło mające im pomóc. Wyczuwał ciepło drugiego człowieka. Wysunął rękę w stronę Aranela. To tylko dotknięcie. Już to robił. Co prawda, to była tylko dłoń, ale czy jest jakaś różnica? Przeklinał siebie, że pogasił wszystkie świece. Teraz nie wiedział, czego dotknie. I jak na zawołanie chmura, która przysłaniała księżyc, odpłynęła, a okrągła tarcza rzuciła światło na sypialnię. Riven mógł wtedy dojrzeć zarys ciała swego męża i podziwiał go, że ten tak dobrze poruszał się w ciemności. On nie umiał. Wolał światło. Przysunął się bliżej. Dłoń spoczęła na klatce piersiowej Aranela i mógł wyczuć, jak szybko bije mu serce.

Chcę, byś wiedział, że to, co się stanie, będzie miało miejsce tylko dzisiaj.

Wiem, Rivenie. – Obrócił się twarzą do niego. – Wiem też, jak bardzo ta sytuacja jest dla ciebie trudna. Dla mnie też, ale postaram się ci w tym pomóc. – Sam przesunął dłonią po jego ręce i dotarł do... nagiego ramienia. Wyczuwając, że mąż nie ma nic przeciw, zrobił to samo kilka razy, a potem dosięgnął jego boku. Wyobraźnia, że Riven jest całkiem nagi, zaczęła działać.

Z aprobatą przyjął inicjatywę Aranela i sam zaczął naśladować jego ruchy. To przecież to samo, jak z kobietą. Pieszczoty i tak dalej po to, żeby rozgrzać ciało. Poradzi sobie. Przysunął się jeszcze bliżej, tak, że mógł bez problemów sunąć dłonią po jego plecach i pochylić się do jego szyi. Mężczyzna pachniał smakowicie. Czy mógł go pocałować? Tylko tutaj, nie w usta.



Podobało mu się to, ten dotyk, a teraz pocałunek. Czy to był pocałunek? To coś było tak delikatne, ulotne, a zarazem sprawiło, że Aranel zadrżał. Może będzie tak, jak pragnął, by mu było z mężczyzną. Zdecydował się na kolejny krok i trącił nosem jego szyję. Riven miał bardzo gładką skórę. Męską i gorącą. Widział to palcami. Chciałby zobaczyć jego twarz, ale najpierw ta skóra go kusiła. Jego męskość budziła się między nogami. Nigdy nie odważył się tam dotykać w taki sposób, aby było przyjemnie. Zazwyczaj znosił te przyjemne katusze, gdy ciało samo się rozpalało lub nocne sny je budziły, z cierpliwością. Czy dziś po raz pierwszy jego ciało rozerwie to, do czego ludzie tak dążyli? Nie umiał przyznać się do tego mężowi. Do swojej wręcz całkowitej niewinności. Powiedział tylko jedno:

– Nigdy z nikim nie byłem. – Policzki oblały się gorącem.

Riven to wiedział. Będzie pierwszym kochankiem i nie wiedzieć czemu, ucieszyło go to. I nie tylko to. Jego ciało reagowało na posuwiste ruchy ręki Aranela po jego plecach, boku. Coś, co powinno go brzydzić, zaczynało mu się podobać. Miał się z tego cieszyć? Nigdy nie pragnął mężczyzn, a teraz robił się powoli twardy, leżąc obok męża. Martwił się, że mu nie stanie, więc jeden problem z głowy. Ale pojawiały się nowe. Podoba mu się to i to go niepokoi. Dlaczego podoba? Na szczęście odsunął, choć na chwilę, te myśli. Wsunął rękę głębiej pod okrycie i uniósł mu koszulę. Ponownie poczuł drżenie ciała Aranela, który wtulił nos w jego szyję. Byli tak blisko siebie, że doskonale czuł jego penisa na swoim brzuchu. Dłonią zbadał jego udo, kierując się wyżej ku pośladkom.

Nie powstrzymał jęku, kiedy ręka Rivena objęła jedną z półkul i ścisnęła. Mocniej do niego przywarł, wstydząc się tych pierwszych kontaktów. I nie wiedział, czego bardziej. Dotyku na pośladkach czy członka męża tak blisko? Miał go dotknąć? Nie wiedział. Teraz to wszystko nie wydawało się tak proste, jak w książkach. A do tego wiedział, gdzie ten penis się znajdzie. Zaczął panikować, co objawiło się w jeszcze cięższym oddechu. Niestety, Riven odebrał to trochę inaczej. Był pewny, że mąż jest tak bardzo podniecony, że mogą przejść do następnego etapu. Właściwie muszą przejść. Czym prędzej będą mieć go za sobą, tym prędzej on się uspokoi. To nie może mu się podobać!

– Odwróć się na brzuch – szepnął mężowi do ucha. Włosy Aranela popieściły mu twarz. Były miękkie, idealne.

Adantin zrobił to bez oporu i zacisnął pięści na prześcieradle. Panika ustąpiła tak szybko, jak się pojawiła. Będzie dobrze. Ciało pomimo tego, co się działo chwilę temu, nadal reagowało tak, jak powinno. W kroczu było niesamowite wręcz napięcie i jak jeszcze otarł się przy obracaniu o pościel, jęknął.

Riven uniósł mu biodra w górę i podciągnął koszulę na plecy. Krągłe pośladki, jakie wyczuwał dłonią, robiły na nim piorunujące wrażenie. Żadna z jego kochanek takich nie miała. Mięśnie wyćwiczone na konnej jeździe były twarde jak skała. Uklęknął za nim i wziął smarowidło. Musiał się po nie pofatygować do medyka. Co za wstyd. Mógł poprosić wcześniej Terrika o coś takiego. Miał tego dużo. Odkręcił słoiczek i śliską substancję nabrał na palce. Rozsmarował ją na nich. To, co miał zrobić, podobno było bardzo ważne przy pierwszych kontaktach.

Drgnął, gdy coś śliskiego, acz nie tak dużego jak członek, dotknęło go pomiędzy dwoma półkulami. Pieściło go ostrożnie wokół tego punktu i gdy zaczynało mu się podobać, to coś wsunęło się do środka. Jego ciało zareagowało tak, jakby chciało usunąć intruza z siebie. Zacisnęło się mocno.

– Podobno partner na dole musi się uspokoić. To tylko mój palec – przemawiał cicho Riven. Miał jakąś taką wewnętrzną potrzebę, aby do niego mówić.

Spróbuję – na szczęście nic nie bolało. Byłoby lepiej, gdyby mężczyzna był blisko, tak jak wcześniej, ale nie zamierzał o to prosić. Powolne tempo poruszającego się w nim palca sprawiło, że po lekkim dyskomforcie przyzwyczaił się do tego. Nawet zaczęło mu się podobać. Ciało zaczynało mu płonąć. Westchnął ciężko i wypiął się bardziej. To, co się z nim działo, było dobre. Nagle dołączyło do jednego palca coś jeszcze i to zabolało. Przyjemność ulotniła się jak poranna mgiełka. To było zdecydowanie za szybko dla niego, ale cierpliwie poczekał, aż odczuje to, co przed momentem.

Riven poruszał w nim palcami tak, jakby już tam miał swój członek. Nie mógł się już doczekać. Dla niego to było dziwne. Aranel był taki ciasny. Już widział, jak go to ciało obejmuje dokładnie z każdej strony. Wsysa w siebie. Był bardzo twardy. Chciał się tam znaleźć. Nie potrafił czekać. Drugą dłonią posmarował swego penisa i gdy mąż reagował pozytywnie na niego, wysunął dwa palce. Rozsunął bardziej jego nogi i uniósł wyżej biodra. Aranel leżał teraz z klatką piersiową przyciśniętą do pościeli, a jego brzuch był uniesiony nad nią wysoko. Saeros przystawił główkę niemałego penisa - czasami kobiety narzekały, że jest za duży - do dziurki męża. Rozsunął sobie jeszcze wejście kciukiem i pchnął, nie mogąc się doczekać tej ciasnoty. Główka weszła bez problemu, pchnął dalej do końca, a Aranel wydał jęk bólu, którego on nie słyszał, ogłuszony nagle rozlewającą się po ciele przyjemnością.

Zacisnął zęby na poduszce. Bolało. Za bardzo. Nigdy nie czuł takiego bólu. Był dosłownie rozrywany. Ponownie chciał pozbyć się intruza, który mu to robi. Nie chciał go w sobie. Nie tak, nie teraz, nie tak to sobie wyobrażał. Całe ciało było na „nie”. Członek wsunął się w niego szybko, rozpierał boleśnie, poruszał, nie dając mu odpoczynku, chwili na przyzwyczajenie się. Chciał cofnąć biodra, ale silne ręce zacisnęły się na ich i nie puściły. Niech to się skończy. I czym bardziej wpadał w popłoch, tym mocniej bolało. Z oczu wypłynęły mu łzy i nie powstrzymał szlochu.

– Przestań! – krzyknął do męża.

Wtedy Riven oprzytomniał. Zaślepiony nowym, niezwykle mocnym doznaniem nie wiedział, co się dzieje. Zatrzymał się. Aranel płakał? Jego mąż płakał, bo było mu źle. Rozsądek podpowiadał, że powinien się wycofać. Wyjść z niego, ale ciało chciało czegoś innego. Potrzebowało trwać w tym ciasnym wnętrzu i dojść. Poza tym, zaszli już tak daleko. Później wykonywanie tego kroku będzie o wiele gorsze.

– Musimy to zrobić, Aranelu. Uspokój się. – Co miał zrobić? Sięgnął między jego nogi i dotknął miękkiego członka. Jego mąż nie jest już podniecony. Robi mu krzywdę.

Zostaw! – warknął Aranel. – Nie dotykaj! – Jego marzenia, które się na chwilę odrodziły, legły w gruzach. Riven go krzywdzi, upokarza. Chce czy nie chce, ale robi to. Nie wiedział, że tak będzie źle. Nie chciał, żeby go tam dotykał. Teraz już na to za późno. Nie chciał przy nim płakać, więc jakoś w końcu opanował się. – Dokończ tylko, byśmy mieli to z głowy.

– Ale ty...

Do tego trzeba tylko... połączenia i... żeby ten, co jest w środku... skończył. – Gdy mąż się nie ruszał, nie bolało. Nie dodał, że teraz na pewno krwawi. Czuł zapach czerwonej cieczy. To wystarczy do tego całego udowodnienia legalności związku. Agathe mu to powiedziała podczas jednej z rozmów w ogrodzie. Przypadkiem słyszała rozmowę króla i królowej.

– To wygląda tak, jakby chodziło o zapłodnienie. – Pomimo tej rozmowy nadal był cholernie twardy.

– Bo to stare prawa, które nie uznawały związków dwóch mężczyzn. Dokończ – poprosił mokrym głosem.

Riven poruszył się, ale bardziej mechanicznie, przeklinając siebie, że jest mu tak dobrze. Dążył do celu. I nigdy nie czuł się taki przegrany. W końcu napięcie w jądrach skumulowało się do tego stopnia, że członek zadrgał i jakby powiększył się, co sprawiło tylko większy ból jego partnerowi. Doszedł głęboko w nim, poruszając się coraz wolniej i delikatniej. Spełnienie było gorzkie i niesatysfakcjonujące. Przed ślubem, przez chwilę, nawet chciał zrobić to właśnie tak, ale nie wypowiadał tego na głos. Sprawić, by Aranelowi było źle. Zemścić się na nim za ich ojców. Teraz... Teraz tylko czuł wyrzuty sumienia. Aranel był młody, niedoświadczony. Miał delikatne ciało. Jeszcze kilka lat temu był dzieckiem, a on nie potrafił się nim zająć, bo co? Bo to mężczyzna?! A potem w nim... Nie zapanował nad sobą, nie był cierpliwy, nie posłuchał wskazówek, ale wydawało mu się... Tak to sobie tłumacz, Rivenie Saerosie. Wydawało ci się, że on jest gotów, pomyślał, opierając czoło o plecy męża.

Tymczasem Aranel ledwie powstrzymywał kolejny cisnący mu się na usta szloch. Miał tego dość. I tak bardzo chciał, żeby Riven go przytulił. Potrzebował czułości, nagle orientując się, że jest mu to potrzebne do złapania kolejnego oddechu. Niestety wiedział, że tego nie dostanie. Gdy Riven wysunął się z niego, zszedł z łoża, milcząc. Pokręcił się po komnacie i wyszedł, zostawiając go tak. A czego się spodziewałeś? Po tych kilku małych pieszczotach sądziłeś, że uda się ci poczuć, jak to jest? Zrobiłeś sobie nadzieję, to teraz cierp. Położył się płasko na brzuchu. Obciągnął w dół koszulę. Pomiędzy pośladkami czuł wilgoć, a w środku pieczenie. Może byłoby lepiej, gdyby nie był tak wrażliwy na najmniejszy ból. Tylko, że ten był straszny. Riven go rozrywał, inaczej skąd byłaby ta krew? Całe szczęście, że już po wszystkim, ale jego mąż mógł zostać, przytulic go, a wyszedł, pokazując, jak bardzo go to wszystko obrzydziło. A on, Aranel, pokazał, jaką jest głupią, biedną istotą. Nie jesteś mężczyzną, Aranelu. Mężczyźni nie płaczą. Jesteś ślepy. Jesteś naiwnie wierzącym, że wszystko będzie dobrze, głupcem, wmawiał sobie w myślach. I rozpłakał się, wręcz histerycznie, wtulając się w podsuszkę i będąc zupełnie sam.



*~~*~~*



Tymczasem Riven opatulony dokładnie szlafrokiem, mijając zdziwionych strażników pełniących nocną wartę, wybiegł do ogrodu ku znajomemu miejscu. On, będąc zawsze twardym, silnym mężczyzną, teraz przeklinał siebie za swoje niedoświadczenie względem kontaktu z mężczyzną. Za szybkość i danie się ponieść oraz za to, że mu się to podobało. Podobała mu się ciasnota, gorąco. I zrobił to tak... Przesadził. Musiał od niego uciec, bo to, co czuł, zżerało go od środka. Rivene Saerosie, ty masz serce. Nie mógł patrzeć na skrzywdzonego męża. Jego płacz, wciąż słyszany w uszach, ciął go kawałek po kawałku, na zewnątrz i wewnątrz. Nie cierpiał dlatego, że kochał Aranela. Nie kochał go. Nawet nie lubił, może trochę, lecz uświadomił sobie, że nie pragnął jego bólu. Pragnął, by mu było dobrze. Przecież to, co zrobił, można by uznać za gwałt. Adantin na spokojnie mu się oddał. Zaufał mu, przecież widział to wyraźnie. Wyszedł też z inicjatywą, a on to wszystko zepsuł. Jak bardzo musiało boleć Aranela i jak długo cierpiał, zanim z transu wybudziło go: „Przestań”? Potem jeszcze musiał skończyć. Aranel, wiedząc, że już nie pozwoli mu się do siebie zbliżyć, poświęcił się do końca.

Stanął nad brzegiem jeziora. W wodzie odbijała się tarcza księżyca oraz gwiazdy. Panował tu taki błogostan. Wprost przeciwnie do tego, co działo się w jego sercu. Pozbył się ubrania i wskoczył do chłodnej wody, chcąc tutaj znaleźć spokój, zanim wróci do rzeczywistości. Do męża.



*~~*~~*



Yavetil czekał przed budynkiem straży, niecierpliwiąc się. Nie odejdzie stąd, dopóki nie zobaczy swego kochanka. Wiedział, że dopiero świtało i jeszcze go nie wpuszczą do środka, ale był tutaj zanim na wschodzie pojawił się słaby brzask dnia. Na piasku pod stopami wydeptywał ścieżkę ciężkimi, żołnierskimi butami. Czas ciągnął się w nieskończoność. Najgorsze, że traktował to wszystko bardzo osobiście, uczuciowo, a był tu z Terrikiem, ponieważ taką miał służbę. Powinien do tego podejść w pełni profesjonalnie, lecz nie mógł. Nie wtedy, kiedy jego miłość życia była za tymi wielkimi murami.

W końcu od środka dało się słyszeć dźwięk zdejmowanej kłódki i chrzęst skobla. Ciężkie drzwi otworzyły się. W wolnej przestrzeni ukazał się brodaty i potężny mężczyzna.

– Czego?

– Chciałem się zobaczyć z aresztantem Terrikiem Melisim.

– Za wcześnie na widzenie więźnia. Proszę przyjść później.

Kiedy później? Jutro? – Zdenerwował się, ale zaraz opanował. Nie wiadomo było, jak tu się kończy krzyczenie na strażnika. – Proszę mi wybaczyć, szanowny panie, lecz pracuję dla hrabiego Melisi i mam wiadomości z królewskiego pałacu. Jeżeli zaraz nie zobaczę się z hrabią, może pan mieć kłopoty.

– Skoro pański hrabia jest w areszcie, to znaczy, że nie jest niewinny. Czekać tutaj i patrzeć tam. – Strażnik wskazał palcem coś za plecami Galdora. Żołnierz obrócił się. – Gdy ta fontanna po nocy pierwszy raz wybije do góry wodę. Ona wyznacza godziny pracy. Wtedy będzie czas na wizytę.

– Co? – Popatrzył w szoku na mężczyznę. – Fontanna?

Teraz więźniowie jedzą śniadanie. Czekać – Drzwi zatrzasnęły się, ale okienko w nich zostało otworzone. Znaczyło, że posterunek już był otwarty. To czemu, do cholery, nie wpuszczono mnie do budynku. Co za pokręcone miasto. Oparł czoło o mur. Dopiero po chwili założył ręce na piersi, plecami podparł ścianę i patrzył na wielką balię pośrodku rynku z długą rurą na tym czymś. Pierwszy raz widział coś takiego i zastanawiał się, skąd u licha miała wziąć się tam woda. Czy ci ludzie nie mogli korzystać ze słonecznego zegara lub klepsydry?



*~~*~~*



Obudził się wymęczony i obolały. Tej nocy długo płakał, zanim zmorzył go sen. Szybko przypomniał sobie, co wycisnęło łzy z jego duszy. W swoim życiu płakał tylko kilka razy. Po śmierci mamy, po tym, jak ojciec go uderzył, gdy nie posłuchał nauczyciela od starożytnych historii, kiedy poznał tajemnice paktu i tej nocy. Ale to był ostatni raz. Riven nigdy nie zobaczy jego łez. Stanę się posągiem bez uczuć i tym samym ukryję swój ból. Nie dostanie się do mego wnętrza, żeby i je pokaleczyć, jak zrobił to z ciałem. Nigdy nie pokażę mu, jaki jestem. Tak postępował w stosunku do swego ojca. To przez niego nauczył się nie czuć lub raczej nie okazywać uczuć.

Podniósł się, z trudem siadając na brzegu łoża. Dolna część ciała bolała go, ale bardziej utracona duma. Całe szczęście, że ma już za sobą to przykre doświadczenie. Stopy dotknęły miękkiej skóry położonej na drewnianej podłodze. Nogi mu dygotały, więc z trudem ustał. Nie dość, że jesteś ślepcem, to jeszcze nie możesz chodzić, skarcił siebie za tą słabość. Pragnął się umyć. Dopóki nie przyszli służący i nie zaczęli zbierać prześcieradeł. Da im dodatkowy dowód na to, co się wydarzyło. Podciągnął koszulę i zdjął ją. Odrzucił za siebie. Upokorzenie, jakie przy tym poczuł, przytłoczyło go bardziej. Poszukał ręką swojej laski i nago przeszedł do łaźni. Chciał zmyć z siebie noc.



*~~*~~*



Całą noc spędził poza małżeńskimi komnatami. Po powrocie znad jeziora poszedł do cichej biblioteki pachnącej nowymi i starymi woluminami. Nie przejmował się swoim ubraniem. Był księciem i wielu mieszkańców pałacu przyzwyczaiło się, że chodzi nocami, mając na sobie nocny strój. W bibliotece spędził mnóstwo czasu na czytaniu, a potem śnie, gdy ułożył się na jednej z miękkich kanap. Żałował, że Terrika nie ma w pałacu. Dotrzymałby mu towarzystwa. Wysłuchał. Skarcił. Czy gdyby był cierpliwszy, zbliżenie cielesne z mężem byłoby dobre? Tymczasem wspominał to jako tragedię. I sam był winien sytuacji. Teraz wracał do komnat, nie wiedząc, jak wytłumaczyć Aranelowi to, co zrobił. Czuł wewnętrzną potrzebę przeproszenia go.

Drzwi do komnaty były otwarte. Wszedł do środka, poprawiając pas u szlafroka. Część salonowa pozostawała pusta, lecz z sypialnej dochodziły dźwięki krzątania. Znów to samo, jak co rano od ślubu. Zastanawiał się, jakie dowody znajdą. Przecież wszelkie ślady nie postały na pościeli. Co za głupie prawo! A jak popełnił błąd, dochodząc w... Zbadają Aranela? O nie, na to nie pozwoli! Głośnym i mocnym krokiem pojawił się w sypialni. Służący zdejmowali prześcieradło. Obok na kołdrze leżała koszula nocna jego męża. Przełknął ślinę, była na niej krew. To znaczy, że Aranel krwawił przez niego. A co z prześcieradłem? Podszedł do służki i wyrwał jej materiał coraz bardziej zły. Rozwinął go. Znów krew. Tak nie powinno być. Miał nadzieję, że nie zrobił mu nic złego. Zwinął pościel i rzucił nią w kobietę. Kątem oka dostrzegł ruch na balkonie. Stanął bliżej otwartych drzwi i zajrzał przez nie. Adantin siedział w wiklinowym fotelu i patrzył... Nie, nie mógł patrzeć, słuchał. Słuchał wszystkiego, co tu się dzieje. Czekał, aż wyjdą i przestaną go poniżać. Tak nie powinno być! Stawiając się na miejscu męża, nie chciałby, żeby najintymniejsza rzecz w życiu stawała się częścią rozmów, spekulacji i żeby oglądali dowody. Dowody, jak jego mężowi było źle. Tego, jak i on się nie spisał, sprawiając, że Adantin krwawił. Zacisnął w złości pięści. Czy jego ojciec wie, co robi? Nie musi respektować starych praw. Niech wtrąca się w mieszane pary. Nie w nich! Odwrócił się w stronę służących z wściekłością w oczach.

– Zabierzcie to i wynoście się stąd!



Aranel podniósł się. Wiedział, że mąż tu jest, ale podniesiony głos dopiero przekonał go o tym, w jakim stanie jest Riven. Po kąpieli rozmyślał o tym wszystkim. Doszedł do wniosku, że małżonek nie zrobił tego specjalnie, ale i tak miał mu to za złe. Szczególnie, że opuścił go po wszystkim. Ale i sam był głupi. Nie powinien był się spodziewać po kimś, kto woli kobiety, czułości w stosunku do niego.

Niech zrobią swoje – odezwał się, wkraczając do sypialni.

– Dlaczego robią to przy tobie?

– Robili to po pierwszej nocy, gdy brałem kąpiel. Dziś wstałem wcześnie, a na śniadanie nie poszedłem. Nie jestem głodny. Daj im wykonać swoje czynności...

Już to zrobili, więc niech idą do króla i mu powiedzą, że jego syn skonsumował związek!

– Panie, ale tylko założymy świeże prześcieradło... – zaczęła tłumaczyć się jedna ze służek.

– Agathe to zrobi! Gdzie ona jest? Dlaczego ona nie wykonuje swoich powinności? To do niej należało! – Musiał się na kimś wyżyć.

– Odwiedza rodzinę, panie – odpowiedział jego osobisty służący, Mani.

Twoja złość, mężu, tylko niepotrzebnie przedłuża całą sytuację i upokarza mnie – syknął książę Adantin. Jak zachować w takiej sytuacji obojętność? Nie dość, że czuł się źle, to jeszcze musiał słuchać tego wszystkiego. – Chyba, że jesteś zainteresowany upodleniem mnie przy służących. Jak skończyliście, to wyjdźcie! – zwrócił się do służby.

– Tak, panie.

Riven, zaskoczony ostrym tonem głosu swego męża, patrzył na niego osłupiały. Sądził, że Aranel ma łagodny charakter.

– Nie chcę cię upokarzać. Stwierdziłem tylko, że nie powinni tego robić w twojej obecności.

– Nie powinno cię to obchodzić. – Bardziej powinno pozostanie z nim w nocy. Mniej by bolało, gdyby nie wyszło, jak wyszło ze stosunkiem. – Teraz wybacz. Idę do ogrodu.

Nie powinno i nie obchodzi! – Teraz to zachował się jak obrażony dzieciak. Aranel musiał czuć się dobrze, skoro był zdolny pokazać, że potrafi zadrapać. A on się przejmował! Nadal tak jest.



Przebrał się w wąskie spodnie i tunikę ze skóry. Przy zakładaniu butów po raz pierwszy nie potrzebował pomocy służącego. Nerwy potrafią same pomóc. Wyszedł z komnaty i prawie zderzył się z Manim.

– Uważaj, jak chodzisz!

– Wybacz, książę – ukłonił się – ale posłaniec przyniósł list. – Podał mu wiadomość.

Riven złamał pieczęć i rozłożył papier. Po chwili zaczął się śmiać. Dlatego nie wraca. Czytał dalej i mina nie wyrażała już zabawnego nastroju.

Mani, niech Kraud spotka się ze mną w bibliotece. Natychmiast!



*~~*~~*



Zaprowadzili go do małej salki ze stolikiem na środku i kazali usiąść. Był taki brudny, śmierdzący. Będzie się tydzień moczył w wodzie.

– Terrik.

Melisi podniósł głowę. Zagubiony w nawiedzających go myślach nie zauważył nadejścia kochanka.

– Yav. – Chciał podejść do niego, ale uzmysłowił sobie, że nie najlepiej wygląda i pachnie. – Wysłałeś posłańca?

Tak, ale pewnie dotarł do pałacu rano. O zachodzie słońca powinieneś opuścić to miejsce. – Podszedł do niego i objął ukochanego. Za bardzo uczuciowy się przy nim stawał. Mniej czujny. Dla żołnierza i dowódcy nie jest to wskazane.

– Yav, śmierdzę.

– Nie obchodzi mnie to. Bardzo chciałem cię zobaczyć.

Terrik oddał objęcie i chyba zakochał się w nim po raz drugi. Chciał stąd wyjść. Być z nim. Zawsze.

21 maja 2013

Połączeni - rozdział 7

Bardzo dziękuję za komentarze. :*

Nie powiadamiam. Mam w domu malowanie i idzie burza. 



Wzburzony szedł szybkim krokiem przez korytarz urzędu ministerialnego w Elmeriad. Yavetil podążał za nim. Przez cały czas dotrzymywał towarzystwa kochankowi. Oficjalnie był jego osobistą ochroną.
Co ten prostacki gbur sobie wyobraża?! Pofatygowałem się do tego miejsca osobiście, a nienawidzę urzędów, gdyż królowi bardzo zależało na podpisie w tych dokumentach. – Potrząsnął pergaminem zawiniętym w rulon. – A główny minister od dwóch wschodów słońca nie chce mnie przyjąć, bo ma ważniejsze sprawy. A kto nalegał na tę umowę? Ja? Król? Nie. Ten rozleniwiony knur – wypluwał z siebie słowa, nie bacząc na obecność innych ludzi. Yavetil nigdy nie widział go tak wściekłego.
– Mówią, że go nie ma.
Nie ma? Jest. Ten wypasiony szczur nie ruszał się z miejsca od dziesięciu lat! Kto go jeszcze trzyma na tym stanowisku? Nie chce mnie przyjąć, bo tak mu się podoba. Chce, by ktoś latał codziennie i błagał o spotkanie. Nie ze mną takie numery. Nie przyjmie mnie? Nie ma umowy. Niech pogodzi się, że nowej dostawy zboża nie otrzyma z Antiri. Niech szuka w Moverald lub Iare. Tam zapłaci krocie za jeden gardien.* – Zatrzymał się. – Siedzę tu od dwóch dni i tracę czas. Jeżeli do wieczora ten szczur się ze mną nie spotka, wracamy bez podpisu. Znajdę królowi innego odbiorcę. Z racji małżeństwa Rivena bez problemu możemy sprzedawać zboże do Elros.
Wracajmy do gospody. – Yav położył rękę na ramieniu kochanka.
– Nie mam czasu. Będę tu czekał...
– Wracajmy. – Przesunął dłonią w dół ręki Terrika. – Musisz się uspokoić. Znam na to sposób. – W oczach Yavana pojawił się znajomy błysk.
Terrik uśmiechnął się do niego. Doskonale znał sposoby kochanka na rozluźnienie i uspokojenie emocji.
To chodźmy. Przyda mi się... odpoczynek – dodał, chociaż wiedział, że przy tym, co będą robić, raczej sobie nie odpocznie.

*~~*~~*

W ciągu dwóch dni Aranel z pomocą Agathe i Naeli poznał najkrótszą drogę do ogrodu. Teraz odprężony siedział na ławeczce po klonem palmowym, wsłuchując się w śpiew ptaków. Piękne, ciepłe popołudnie dawało możliwość korzystania z udanego lata. Jedyne, czego mu brakowało, nawet bardziej niż rodzinnego miasta, to jazdy konnej. W tym czasie był już w stajni kilka razy z Agathe. Niestety, ona nie umiała jeździć konno. Służba nie była uczona tego zajęcia. Uważano, że praca w pałacu nie wymaga nauki tej profesji. Tylko ci, co pracowali w stajniach, umieli jeździć konno. Naeli nie śmiał prosić. I tak dużo dla niego zrobiła, zaniedbując własne zajęcia.
Oparł się swobodnie o gruby pień za plecami. Spędził tu dzisiaj prawie cały dzień. Z radością mógł stwierdzić, że to miejsce jest wspaniałe. Wokół niego śpiewały ptaki, tańczyły zapachy kwiatów rosnących wokół. Czulszy nos wyłapywał też zioła. Musiały rosnąć niedaleko miejsca, gdzie przebywał. W części ogrodu, do której jeszcze nie dotarł. Prawdopodobnie wykorzystywano je w kuchni i ambulatorium.
– Panie, panie. – Usłyszał z daleka głos swej służki.
– Agathe, stało się coś?
Książę Riven wrócił – powiedziała, stając obok niego.
Jego mąż wyjechał na pastwiska i nie było go dwa dni. Miał wrócić zaraz następnego ranka po opuszczeniu pałacu, lecz pobyt na, zapewne bezkresnych, łąkach przedłużył się. Co go tak bardzo trapiło, że nie chciał wracać? Nie było tak, że nad tym nie rozmyślał i cieszył się, że małżeńskie komnaty ma dla siebie. Wprost przeciwnie. Rozważał każdy powód nieobecności męża. Myślał też nad ostatnimi słowami Rivena: „Dlatego wolę dziś w nocy nie być tutaj i teraz też nie, bo moja wściekłość odbiłaby się na tobie. A jakkolwiek bym nie myślał przed ślubem o tym wszystkim, to musimy żyć razem i ja na twoim miejscu nie chciałbym się bać człowieka, z którym dzielę przyszłość!”. Jak bardzo król musiał nalegać na ich zbliżenie się do siebie i położenie do łoża w celu innym niż spanie? Poczuł gorąco na policzkach. Nie wyobrażał sobie, jak to może być z mężczyzną, pomimo że on na samą myśl o tym czuł się dziwnie, a w dole brzucha miał znajomy ucisk. Dla niego to było trudne. Nigdy nie był blisko mężczyzny i bał się. A co dopiero Riven, który z natury kochał kobiety. Dla niego zapewne myśl bycia z mężczyzną, dotykanie go intymnie, musiała być bardzo... ohydna. Sam to przecież przyznał. Obrzydza go to. Aranel posmutniał. W takim razie nigdy nie zazna prawdziwego dotyku. Stanie się to, co jest nieuniknione, a potem... Liczył tylko, że Riven nie zrobi tego, kiedy będzie zły. Teraz uciekł, ale król będzie nalegał. Lepiej by było mieć to za sobą. Dziwnie będzie być z mężczyzną i wiedzieć, jak bardzo go to brzydzi. Ale w ciągu kolejnych czterech czy pięciu nocy połączy się z mężem. To ich małżeński obowiązek. Dla nich obu to nie jest łatwe i doszedł do wniosku, że powinien być dla męża podporą. Swoje obawy i strach trzymać pod tak znajomą maską. Taką, jaka jest w danej chwili potrzebna. Najczęściej potrzebował tej obojętnej kurtyny. Wpływała na twarz niczym druga skóra.
– Panie, zamyśliłeś się. Trzeba do pałacu.
Zanim odwrócił się do służki, na jego twarz wstąpiła zasłona nikłego uśmiechu i lekkiej ulgi z powrotu męża. Nie powinien był w taki sposób okłamywać Agathe, ale martwiłaby się, widząc jego smutek zapoczątkowany przez myśli o skrzywionej z obrzydzenia twarzy męża.
Wstał, chwytając w dłoń swój nieodłączny kij.
Chodźmy zatem powitać Rivena.

*~~*~~*

Riven przekroczył bramę w pałacu i zeskoczył z konia.
Zajmijcie się nim – rozkazał chłopcu stajennemu i idąc pewnie po dziedzińcu, wkroczył do pałacu. Powitał go nieodłączny chłód murów. Przyniosło to ulgę po wiecznym przebywaniu na słońcu. Jego skóra była gorąca i ciemniejsza niż wcześniej. Służący kłaniali się, gdy przechodzili obok niego. Nie zwracał na nich uwagi. Podążał do komnat. Musiał zmyć z siebie brud. Nie miał zamiaru długo nie wracać, ale dzięki temu mógł przemyśleć sobie wszystko. Parobcy pilnujący koni nie przeszkadzali mu w samotnym spędzaniu czasu i wędrówkach. Wiedzieli, że jest tam z innego powodu niż żeby zebrać raporty i sprawdzać stan koni oraz jak się sprawują ludzie.
Wkroczył do komnaty. Przeszedł przez część salonową do okna i pociągnął za gruby sznur, przy końcu którego był zawieszony dzwoneczek. Ten zadzwonił kilka razy, po czym Riven podszedł do stolika, na którym zawsze stała karafka z winem i nalał sobie kieliszek trunku. Zanim sięgnął ustami do krwistego napoju, wrota od komnaty otworzyły się. Do komnaty wszedł Aranel wraz ze służką.
Panie, twój mąż jest obecny.
Aranelowi nie trzeba było tego mówić. Sam zorientował się, że nie są sami.
– Wróciłeś.
Tak. Miałem wiele spraw. – Przyglądał się mężowi. Adantin miał wypieki na policzkach i przyniósł ze sobą zapach kwiatów. Tego jednego, z jakiego używał olejku do kąpieli, ale i innych. – Byłeś w ogrodzie.
Spędziłem tam dzień. – Podszedł do fotela, zaznajomił się już z układem mebli, i zajął na nim miejsce.
Agathe, mój służący nie przychodzi. Przygotuj mi kąpiel. Aranelu, napijesz się wina?
Z przyjemnością. Podpora. Mam być jego podporą – powtarzał sobie w myślach Aranel. – Jesteś spokojniejszy.
– Mam doskonały nastrój. – Zapełnił drugi kielich winem. – Proszę. – Podał go do ręki męża, kiedy ten wyciągnął dłoń. Dotknął przy tym jego skóry.
– Cieszę się i dziękuję. – Wzdrygnął się lekko na ten przypadkowy dotyk, ale nie pokazał tego po sobie.
– A ty co robiłeś? – Usiadł w drugim fotelu. Zawiesił wzrok na twarzy męża.
Niewiele. Głównie uczyłem się rozpoznawać drogę do ogrodu. – Rozpraszał go zapach Rivena. Nie był nieprzyjemny. Przeciwnie, niósł ze sobą zapach zwierząt, łąk, słońca i wszystkiego, czego on nigdy nie zazna. Nie wiedział, o czym ma z nim rozmawiać, więc zamilkł, ukrywając zakłopotanie napiciem się.
Panie, kąpiel gotowa – poinformowała Agathe.
– Doskonale.
W tym czasie Mani, nowy służący Rivena, przyszedł spóźniony.
Wybacz, książę, ale byłem na dziedzińcu, jak mnie wezwano. – Ukłonił się.
– Masz szczęście, że jestem w dobrym nastroju. – Odstawił pusty kieliszek. – Pomożesz mi się wykąpać i przygotujesz odpowiednie odzienie. Pójdę z mężem na spacer.
Aranel, słysząc to, omal nie upuścił kryształowego naczynia z dłoni. Riven pójdzie z nim na spacer? Uniósł kąciki ust w prawdziwym uśmiechu.

Riven z pomocą służącego zdjął brudne rzeczy i wszedł do wanny. Zanurzył się cały pod wodą, namaczając włosy. Pobyt za murami pałacu dobrze mu zrobił. Nawet myśl o spędzeniu z mężem czasu wydała się jakaś taka przyjemna. Postawił sobie za cel poznać go lepiej. Nie chce żyć z kimś obcym u boku. Może ze swego małżeństwa zrobić piekło lub coś w rodzaju obopólnego porozumienia i żyć spokojnie.

*~~*~~*

Mężczyzna w czarnym płaszczu szedł ciemnymi ulicami, do których nawet wczesnym wieczorem nie zaglądało słońce z powodu tak ciasnej zabudowy. Każda wąska, brudna uliczka była siedzibą najgorszych męt, jakie stworzyła biedota i bezprawie. Stare, rozwalające się budynki graniczyły z barami, gdzie kwitł hazard, prostytucja i inne podejrzane sprawki. Mężczyzna pomimo tego wiedział, że nie wszyscy w tej dzielnicy są po drugiej stronie prawa. Mieszkały tu też kobiety z dziećmi, staruszkowie i inne zacne towarzystwo nie parające się przestępstwem. Ta dzielnica bardzo różniła się od czystej jak łza części stolicy. Nie chciał tu być ani minuty, gdyby nie podejrzenie, że chłopak, który go okradł, mieszka tutaj. Pytał ludzi z miasta, oczywiście dyskretnie, o tego małego złodziejaszka. Mógł go nie szukać, ale duma nie pozwoliła mu na to. Starał się zrozumieć, jak on, najemnik wynajmowany do brudnych spraw, dał się okraść gówniarzowi. Musiał go znaleźć, a potem pomyśli, co ma z nim zrobić. Nikt nie będzie z nim zadzierał. Schował czerwone pasma długich włosów, które wysunęły mu się spod kaptura. Rozglądał się czujnie. Szukał smarkacza i jednocześnie pilnował swego życia. Nigdy nie wiadomo, skąd mogło nadejść zagrożenie w takim miejscu. Znajdzie dzieciaka. Poszukiwał go od dwóch dni i czuł, że był blisko.
Musiał tylko znaleźć miejsce, gdzie przebywają dzieci, bawiąc się w tym syfie. Zapach tutaj też nie należał do przyjemnych, wręcz go odrzucał. Wszędzie śmierdziało moczem, pleśnią i czymś zdechłym. Miał tylko nadzieję, że nie leży gdzieś tu trup. Miał do czynienia z trupami. Co więcej, sam przyczyniał się do tego, ale od rozkładających się zwłok trzymał się z daleka. Będzie musiał wziąć porządną kąpiel, kiedy wróci do gospody, a ubranie spalić. Odór ulic już wsiąkł w nie niczym woda. Gdzieś przed nim zamiauczał kot i coś się zatłukło. Przystanął na chwilę, żeby przyjrzeć się, jak przed nim przeleciał szczur, jakiego na oczy nie widział, a za nim czarny kocur. Dopiero, gdy nietypowe towarzystwo zniknęło w budynku obok, ruszył dalej.
Zabiję gówniarza za to, że przez niego tu jestem. Niech nauczy się, kogo ma okradać, a kogo nie.
Wszedł na plac, gdzie wokół nad głową były rozwieszone sznury, a na nich suszyła się bielizna. Pod jedną ze ścian domostwa stała chuda, brudna dziewczynka. W ręce trzymała bezgłową lalkę i coś do niej mówiła.
Dziewczynko – zagadał, będąc już blisko niej. Ta spojrzała na niego dużymi, czarnymi, wystraszonymi oczami. – Nie bój się. Szukam pewnego chłopca. Jestem mu winien pieniądze za wykonaną pracę. Ma dziewięć, dziesięć lat, czerwone włosy i jest twojego wzrostu. Znasz może takich chłopców? – ukucnął.
– Znam – odpowiedziała ostrożnie.
– A gdzie mogę ich znaleźć? Poznam tego, którego szukam.
Jeden mieszka po drugiej stronie ulicy, ale jest starszy, drugi na końcu tej, skąd widać już wieżę ratusza. Innych nie znam.
Matilde, z kim ty gadasz?! – Z budynku wyszła kobieta o wściekłym wyrazie twarzy, zmierzwionych włosach i rozpiętej bluzce. Jej spódnica opasana była dodatkowo zapaską – Kim pan jest? Co pan tu robi?! Wynosić się stąd! Takich, jak pan, tu nie potrzebujemy! Tylko zaczepiacie dzieci i każecie im robić nieprzyzwoite rzeczy. Moja córka nie jest od tego. Wypierdalaj, człowieku, bo zaraz męża zawołam! – Naskoczyła na niego, chwytając córkę za rękę i wciągając do wnętrza rudery.
Najemnik tylko pokiwał głową i poszedł w głąb ulicy. Nienawidził wrzeszczących kobiet. Co ona powiedziała? Tacy, jak on, każą robić dzieciom nieprzyzwoite rzeczy? Tego nienawidził jeszcze bardziej. Zabiłby za darmo kogoś, kto kradł dzieciom niewinność. Nagle zatrzymał się i uśmiechnął złowieszczo. Mam cię. Dzieciak, którego szukał, właśnie wchodził do rozpadającego się, parterowego budynku. Szybkim krokiem podążył za nim i nim chłopiec zamknął drzwi, złapał go za koszulkę na plecach.
Oddaj, co zabrałeś – warknął.
AAAAAAAAA! – Chłopiec zaczął piszczeć, alarmując kogoś, kto znajdował się w głębi domu.
– Stul dziób!
Co tam? Kim pan jest? – W pomieszczeniu, które zapewne służyło za sień i kuchnię jednocześnie, pojawił się młody chłopak z ręcznikiem na głowie. Wyglądał, jakby był świeżo po kąpieli. – I niech pan zostawi mojego brata w spokoju!
Twój brat mnie okradł, więc przyszedłem po to, co moje. – Puścił dzieciaka, a ten podbiegł do starszego chłopaka.
Znów to zrobiłeś? Znów kradłeś? – Ukucnął przed braciszkiem. – Ile razy ci mówiłem, że to nie jest dobra droga? Oddaj to, co ukradłeś.
– Ale ja tego nie mam. Oddałem Leteno.
Zamorduję go! – wrzasnął chłopak i zdjął w głowy ręcznik, ukazując swoje wilgotne włosy o dziwnym kolorze. Najemnik nie mógł określić, czy był to różowy, czy czerwony wpadający w róż.
Co się gapisz? Włosów nie widziałeś?! – krzyknął starszy chłopak. – Podarunek od matki. Kolor, jak kolor. Lepszy od niebieskiego. Kal, znajdź Leteno. Powiedz, że chcę go natychmiast widzieć – zwrócił się do młodszego brata, po czym podniósł wzrok na mężczyznę. – A pan niech tak nie stoi, tylko siada. – Wskazał ręką na drewniane krzesło stojące przy czystym stole. – Jak na warunki, w jakich zapewne się pan obraca, nie mamy tu pałacowych wystrojów, ale jest czysto.
Nie boisz się zostawać sam na sam z nieznajomym? – zapytał najemnik i usiadł, zakładając nogę na nogę.
– Umiem się bronić. Wychowała mnie ta dzielnica i potrafię walczyć o życie. – Zajął miejsce naprzeciw gościa.
– Jak masz na imię?
– Erkiran. A ty?
Miał mu powiedzieć prawdę? W sumie to tylko imię. Durne imię nadane przez ojca.
Asmand. Twój brat to sprytny dzieciak.
– Za sprytny. Uczę go, że przestępstwo nie popłaca, ale mój drugi brat, Leteno, uczy go tego fachu.
– Twój brat musi być dobrze wyszkolony. – Patrzył z zainteresowaniem na Erirana.
– Niestety.
– Ile masz lat?
– A co pan taki ciekawski?
– Wyglądasz na piętnaście.
– Mam dziewiętnaście – powiedział stanowczo Erki. Już on da mu piętnaście. – A pan na czterdzieści.
Mam dwadzieścia osiem – po tych słowach zamilkł. Za dużo o sobie mówi, a to czupiradło z różowymi włosami z łatwością wyciąga z niego informacje.
Obaj siedzieli w ciszy i mierzyli się wzrokiem. Kaptur najemnika opadł na plecy w czasie szamotania z chłopcem, odsłaniając jego niezwykle długie włosy. Erki wyczuwał, że nieznajomy nie jest praworządnym obywatelem. Niewątpliwie facet miał coś na sumieniu. Wychowując się w tym miejscu, nauczył się rozpoznawać tych, którzy woleli unikać strażników. Głosy dwóch osób docierające z zewnątrz zwróciły ich uwagę. Postacie weszły do środka.
Nie powiedział ci, czego chce? Mam robotę na oku – powiedział młody chłopak o zielonkawych włosach, spośród których przebijały bordowe pasemka. – O, mamy gościa.

*~~*~~*

Terrik obserwował ubierającego się kochanka. Nie spodziewał się, że ten „odpoczynek” zajmie im tyle czasu. Cóż, Yavetil musiał bardzo długo go uspokajać, żeby był efekt.
– Twój wzrok czasami przeszywa do samych kości. – Galdor nałożył koszulę.
– Nie mów, że ci to przeszkadza.
– Raczej rozbudza.
Teraz tych kilka rundek nie potrzebowało mojego wzroku. Nie będę mógł siedzieć. – Terrik w pełni ubrany podszedł do partnera.
– Wiesz, czasami możesz sobie odpocząć i sam zająć się mną. – Objął go w pasie.
– Wiem. I obiecuję, że następnym razem... – urwał, kiedy walenie pięścią w drzwi zwróciło ich uwagę. – Któż to jest tak niecierpliwy, że dobija się w taki sposób?
Poczekaj. – Yavetil jeszcze założył pas, do którego miał przymocowaną broń składającą się, podczas wyjazdu, głównie ze sztyletów.
Terrik otworzył drzwi. Za nimi stało dwóch strażników w czerwonych mundurach.
– Słucham panów.
– Pan Terrik Melissi? – zapytał wyższy mężczyzna.
– Tak, ale o co chodzi?
– Jest pan aresztowany w związku z naruszeniem dobrego imienia naszego głównego ministra.
– Słucham? – Nie wierzył własnym uszom. – Jakiego dobrego imienia? – Wyczuł kochanka za swoimi plecami.
Słyszano, jak mówił pan o naszym ministrze „rozleniwiony knur”, „wypasiony szczur” – zabrał głos ten drugi. – Używanie w Elmeriad słownictwa mogącego obrazić wysoko postawionego urzędnika jest karane dwoma nocami aresztu i grzywną w wysokości tysiąca leitów.
– Co?! Chyba panowie...
Pan Melisi – przerwał kochankowi Galdor z obawy, że ten powie coś, co wpakuje go w jeszcze większe kłopoty. Zazwyczaj pełen dumy i wyniosłości kochanek dziś zbyt szybko tracił nerwy – przeprasza za swoje zachowanie i oczywiście pójdzie z panami z własnej woli.
– Zgłupiałeś? – Terrik przeszył go ostrym wzrokiem.
– Wszystko wyjaśnimy. Chyba nie chcesz, żeby całe miasto widziało, jak prowadzą hrabiego Melissi skutego do aresztu? Bądź grzeczny. Wszystko wyjaśnimy.
– Na pewno nie przeproszę tego...
– Pan minister na pewno umorzy karę aresztu za kilka miłych słów. – Nie bał się jego wzroku. Przecież mu pomagał. – Idź z panami, a ja wszystko wyjaśnię.
Nie mów do mnie jak do dziecka. Napisz do pałacu. Niech Riven przyśle leity. – W nerwach miał niewyparzony język i teraz za to zapłaci. Już słyszał śmiech Saerosa. – A wy, panowie, nie wiecie, że jestem przedstawicielem dworu królewskiego?
– Wiemy, ale mamy wypełniać rozkazy.
To prowadźcie do tego waszego zacnego aresztu. – Wyszedł pierwszy, rzucając ostatnie, wręcz błagalne spojrzenie ukochanemu.
Nie martw się, najpóźniej jutro będziesz wolny, a jak coś, to tylko dwie noce i dni.
– Pocieszyłeś mnie. – Na samą myśl, że będzie musiał tu jeszcze tyle zostać, nie będzie spał we własnym łożu, nie wypełnił rozkazu króla i nie przytuli się do Yavetila robiło mu się niedobrze. Po co on tutaj przyjechał? Zazwyczaj nie ruszał się z pałacu, a teraz pierwszy wyjazd od miesięcy i ma przygodę życia.

*~~*~~*

Dwaj mężczyźni spacerowali po ogrodzie. Riven powiedział mężowi, że idą ścieżką bez przeszkód typu kamienie i inne nierówności, więc Aranel czuł się swobodniej. Wciąż był zaaferowany tym, że Riven zechciał z nim wyjść. Podejrzewał, że nie chodziło o zaczerpnięcie świeżego powietrza. Tego miał w nadmiarze na pastwiskach. Sam chciał rozpocząć temat trudny dla nich obu, ale jakoś nie umiał pierwszy się na to zdobyć. I on ma wspomagać swego męża?
Riven nie wiedział, że jego męża dręczą podobne myśli. Jak powiedzieć mu to, co postanowił? Chciał mieć ten krok za sobą.
– Tej nocy chciałbym skonsumować nasze małżeństwo – wypalił wreszcie Saeros.
Rozumiem. – Serce omal nie wyskoczyło Aranelowi z piersi, kiedy przyspieszyło swoje bicie.
Wiesz, co to znaczy? – Popatrzył na niego. Włosy Aranela lśniły w wieczornym słońcu niezwykłym blaskiem. Ciekawe, jakie są w dotyku. Szybko uświadomił sobie, o czym właśnie pomyślał. Dziś w nocy może się o tym przekonać. Tylko co miał robić? Niby czytał ten tomik. Terrik też nagadał mu rożnych bzdur, z których jedna była najważniejsza. Zadbaj o kochanka i spraw, by doszedł. Może by tak przesunąć to na ostatnią noc wyznaczonego terminu? On, Riven Saeros, bał się pójść z kimś do łóżka. Miał go całować? Nie chciał. Przecież to mężczyzna. Ale z drugiej strony cały czas przez ostatnie dwa dni wbijał sobie do głowy, że to jego mąż. Ktoś, z kim spędzi całe życie. Miał swój honor i zapewnienie mężowi dobrych warunków to jego zadanie. Jakże inne były teraz jego myśli od tych sprzed ślubu. Miał mu przecież dać w kość, a nagle... Chyba wszystko się zmieniło, kiedy go zobaczył. Aranel jest pięknym mężczyzną i nawet może się podobać takiemu kobieciarzowi jak on. Przecież ceni sobie piękno. A trzeba dbać o... nie, Aranel nie był rzeczą. Ale piękno traci na swej wartości, kiedy nie jest cenione.
Wiem. Nie jestem idiotą – odpowiedział Aranel. – Dobrze, tej nocy zaczekam na ciebie w łożu – powiedział niby obojętnie, ale ledwie to zrobił, czując, jak ściskają mu się struny głosowe. Jego pierwszy raz. Jak się Riven zachowa? Co zrobi? To będzie bolało? Tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Przyjdą w nocy. Dobrze, że jego oczy nie widzą. Nie zobaczy na twarzy męża obrzydzenia.
Doskonale, że w tej kwestii się rozumiemy. Nadal ciężko mi przetrawić to, co się stanie i dlaczego jesteśmy w takiej sytuacji, ale zrobię, co w mojej mocy, żeby nie było źle. Bo innej konfiguracji nie zamierzam stosować. Ty na dole – powiedział chłodno.
O niczym innym nie pomyślałem. – Na to nadziei nie miał. Wiedział, że on jest na niższej pozycji w tym związku. Tak zawsze było, kiedy to ktoś był w takiej sytuacji jak on. I nawet, jakby kazano mu poślubić kobietę, to ona byłaby przyszłą królową, a on królem, lecz nie głównym władcą. Byłby jej podległy, tak jak teraz jest mężowi. Chociaż w łożu nie byłoby możliwości odwrócenia ról. To dotyczyłoby samego życia. Nie podobało mu się to, ale takie od wieków było prawo. Co prawda, do łoża dwóch mężczyzn nikt nie zaglądał, nie licząc sytuacji po pierwszej nocy, ale Riven tu rządził, a on mógł mu się tylko poddać. Chociaż, jak myślał o tym dłużej, komuś, kogo kochał, chętnie mógł się oddawać. Z tym, że ani Riven nie kochał jego, ani on Rivena.
Dalszy spacer trwał w całkowitej ciszy rozrywanej tylko śpiewem ptaków.

*~~*~~*

Leteno siedział przy stole i przesuwał wzrokiem od Erkirana do tego nieznajomego. Zmrużył oczy.
– Nie okradłem go.
Ale uczysz Kala tego, czego nie powinieneś – zabrał głos Erkiran.
Erki, niech Kal się uczy. Sądzisz, że w takiej dzielnicy on znajdzie dobrą pracę?
– Znajdzie ją, jak się w końcu stąd wyniesiemy. Nic nas tu nie trzyma – podniósł głos Erki.
I co zrobisz? Tu mamy dom. Ja... Wiem, kradnę. Ale tym bogaczom niewiele zabraknie, jak ukradnę im małą sakiewkę. My za to mamy za co jeść. – Zerwał się z krzesła. Nie wierzył, że nadal musi przeprowadzać z nim tę rozmowę.
– Gdzie są wasi rodzice? – zapytał Asmand.
Rodzice… Ech. Nie są nasi wspólni. Jesteśmy rodzeństwem dzięki jednemu ojcu. Moją matka była inna kobieta – rzekł Leteno, najstarszy z braci.
– Nasi rodzice nie żyją – powiedział cichutko Kal.
Rok temu ktoś ich zabił. Jacyś ludzie chcieli zgwałcić naszą matkę. Tata stanął w jej obronie i dostał jeden cios, potem mama, kiedy zaczęła wołać o pomoc. Nikt im nie pomógł, ale kto w tej dzielnicy zareaguje na głos wołania o pomoc? – mówił Erkiran. – Jest tu trochę spokojnych obywateli, ale los ich tu rzucił...
Rzucił? Bracie, gadasz głupoty. Oni i ich rodziny byli tu, zanim my się urodziliśmy – syknął Leteno. – Tu jest ich i nasze miejsce. Nie marz, że kiedyś się stąd wyrwiesz.
– Wyrwę, ty uparty idioto. Dlatego proszę cię, żebyś nie był złodziejem i nie ucz tego naszego brata.
Zobacz to. – Odsłonił górną część szarej koszuli, która kiedyś była biała. – To tatuaż skorpiona. On mówi mi, że mam w sobie mnóstwo jadu i każdy, kogo nim zatruję, zginie. – Zacisnął zęby. – Tym bardziej zabójcy naszych rodziców. Są tu. Czuję ich. I znajdę, a później poderżnę gardła, tak jak oni to zrobili. Muszę tu zostać. Mieć leity, żeby płacić i ich szukać. Będę kradł. Małego uczył nie będę, ale mnie nie odciągniesz od podjętej decyzji. A ty się tak nie gap! – krzyknął do Asmanda. – Nie obchodzi mnie, że jesteś bogaty i wiesz, co chcę zrobić. Możesz na mnie donieść strażnikom. I tak ich to nie obejdzie.
Rób, co chcesz. Chcę tylko swoje leity. – Asmand wstał.
– Nawet nie wiem, które to były. Nic nie mam przy sobie.
Dwadzieścia leit. Tyle było w mojej sakwie. Chcę je dostać w ciągu trzech dni. Nieważne, skąd je weźmiesz. Możesz okraść jakiegoś bogacza, nie obchodzi mnie to. Za trzy dni tu wrócę, a wtedy zobaczymy, co z wami zrobię, jeżeli nie będziesz miał tego, co moje – zawarczał prosto w twarz Leteno. Ten chłopak go denerwował. Ci, co szukali zemsty, byli niebezpieczni. – Inaczej twój mały braciszek pójdzie ze mną i nigdy go nie zobaczysz. – Skierował się do wyjścia.
– Będziesz miał swoje leity! Za trzy dni o tej porze! – Jaki by nie był, kochał Kala. Erkirana też. Byli jego jedyną rodziną.
Asmand wyszedł w ciemną noc. Skrzywił się, że za trzy dni znów tu będzie musiał wrócić. Za plecami usłyszał jeszcze:
– Leteno, zawsze musisz nas w coś wpakować.
Ten Erki wydawał mu się rozsądnym chłopakiem, trzymającym ich trójkę razem. Myślącym chłopakiem, podczas gdy jego brat mówił i robił wszystko, zanim pomyślał. Tacy zazwyczaj w takich miejscach nie żyli długo. Najważniejsze, by przeżył do oddania sakwy. Reszta go nie obchodzi. On tu jest z innego powodu, a ten mały złodziejaszek tylko na chwilę go odepchnął od zadania. Teraz jednak jego jedynym, najbliższym celem była kąpiel i sen.

* gardien - tona