Jutro wyjeżdżam i istniała możliwość, że nie będzie mnie dość długo, a z tego powodu za tydzień nie mielibyście rozdziału. Ale wracam w poniedziałek i w dodaniu nowej notki termin nie ulega zmianie. Kolejny rozdział za tydzień.
Żadna
pora nie była dobra do wstąpienia w paszczę lwa, ale tchórzem nie
był i równo o dziesiątej nacisnął dzwonek do rezydencji Harnera.
Ten zaczął wygrywać serię kurantów, które kończyły się i
zaczynały od początku. Po chwili umilkły, ale Cody cierpliwie
czekał. Czekał i nasłuchiwał, czy ktoś się zbliża do drzwi.
Nacisnął dzwonek drugi raz i kiedy to zrobił, drzwi się
otworzyły. Stanął w nich półnagi facet, którego skóra mieniła
się od wilgoci. Nie potrafił nie popieścić wzrokiem całej
sylwetki Harnera. Spodnie od dresu ledwie trzymały się na biodrach
i poza nimi nic na sobie nie miał. Gładka klatka piersiowa i dwa
ciemne sutki sprawiały, że Cody'emu zrobiło się gorąco.
Dlaczego
on ukrywa takie ciało pod garniturem?, pomyślał.
Myślał,
że diabli go wezmą, jak go zobaczył. I po cholerę ten... Adison
tak się na niego gapi? Gdyby wiedział, że to on, to by coś na
siebie założył. Tak, to wyszedł z siłowni w tym stanie. I
jeszcze był cały spocony. Zachowuje się jak dziewica broniąca
swojej cnoty.
–
Czego pan chce?
Jeszcze raz dobrać się do mnie? – warknął.
–
Nie. Ja... – Cody
wziął głęboki oddech. – Słuchaj pan, panie idealny i
niedotykalski. Tylko pokazałem, czego chciał Madson. Inaczej bym
się nawet do pana nie zbliżył. – Teraz to by się zbliżył i to
bardzo. Nawet, jakby to groziło utratą życia. Musi sobie znaleźć
kochanka. Napięcie jakoś byłoby wyrównane, miałby go kto
zaspokoić. Na dłuższą metę, gdy widzi się takie ciacho przed
oczyma, własna ręka nie zaspokoi do końca. – Wczoraj zostawiłem
tutaj tablet i moją koszulę. Wróciłem tylko po to i już znikam
sprzed pańskich piwnych zwierciadeł.
James
przyglądał mu się chwilę i odsunął od drzwi. Gdy mężczyzna
wszedł, zaprowadził go do salonu.
–
Niech pan tu
zaczeka. Wezmę prysznic i się przebiorę.
Cody
przyjął to z ulgą. Zasłonięcie tego seksownego ciała to dobry
pomysł.
Nie
powstrzymał się przed obejrzeniem pokoju. Jak to wszystko pasowało
do jego wyobrażeń, marzeń, że może kiedyś coś podobnego uda mu
się urządzić. Męski, a zarazem rodzinny salon. Harner nie
zaproponował mu, by usiadł, więc tego nie zrobił, a chętnie by
wypróbował miękkość kanapy.
–
Kim jesteś?
Spojrzał
w stronę wejścia. Mała dziewczynka stała na progu, trzymając w
dłoniach dużą lalkę podobną do niemowlaka.
–
Jestem Cody.
Pracuję... Pracowałem dla pana Harnera. Twojego...
–
Brata. James to mój
brat. A co tu sam robisz? – Usiadła na kanapie i wpatrzyła się w
niego jak w obrazek.
–
Twój brat zaraz
przyjdzie. – O czym miał z nią rozmawiać?
–
Jestem Sarah. A to
Anna. – Pokazała na lalkę. – Płakała i muszę ją teraz
ponosić. James dał mi ją na urodziny.
–
A ile masz lat? –
Ukucnął przed nią.
–
Pięć. Ale James
mówi, że czasem zachowuję się, jakbym miała więcej. Boi się,
że za szybko dojrzeję. Jest jeszcze Victoria i Alex. Oboje jeszcze
śpią. To znaczy Alex śpi, a siostra udaje, że to robi. Gada z
koleżankami przez telefon – wygłosiła dziewczynka. – Ja nie
mam się z kim bawić, bo James ćwiczył. Ale potem się pobawimy.
Pobawisz się ze mną? Ładny jesteś. – Sięgnęła do jego
kucyka. Dziś wyjątkowo związał go wysoko. – Jeszcze nie
widziałam chłopaka z tak długimi włosami. Ładne są. Fajny
jesteś.
–
Ty też. A Anna to
twoja córeczka? – zapytał urzeczony komplementami. Co z tego, że
powiedziała je mała dziewczynka?
–
Moja. Nie ma
tatusia. Będziesz jej tatusiem?
–
Raczej twój brat
nie byłby z tego zadowolony. Mogę być wujkiem.
–
Nim się nie
przejmuj. Potrafię go ugłaskać. A robi się potulny, gdy ma przed
sobą sernik z malinami. Jadłeś? Pycha. – Posadziła lalkę na
kolanach. – Nam go piecze Chloe.
–
Moja mama robi
najlepszy.
–
Nieprawda, bo moja
niania jest bezkon... bezkoktu... – Skrzywiła się, usiłując
wypowiedzieć słowo.
–
Bezkonkurencyjna?
–
Tak. – Uśmiechnęła
się do niego szeroko. – Trudne słowo. To co, pobawisz się ze
mną?
–
Ekhem. Sarah, nie
męcz pana. – James chwilę przysłuchiwał się ich rozmowie. Nie
był zadowolony, że jego siostra już dogadała się z Adisonem.
–
Braciszku, nie męczę
go. Lubię Cody'ego. – Podbiegła do brata. Ten wziął ją na ręce
i pocałował w czoło.
–
Pana Adisona. –
Poprawił ją. – A teraz idź obudzić Alexa i każ Victorii
przestać gadać. – Postawił ją na dywanie.
–
Mam nadzieję, że
tu będziesz, jak wrócę – powiedziała do nowo poznanego i jej
zdaniem miłego mężczyzny.
Cody
milczał.
–
Zapraszam pana na
górę. Weźmie pan swoje rzeczy i tyle się widzimy. – James
ruszył pierwszy, a Adison podreptał za nim, zgrzytając zębami. Co
za sztywniak!
W
gabinecie zastał niemały bałagan. Papiery i książki leżały na
podłodze, jakby ktoś je zmiótł ze stołu. Harner musiał sobie
trochę poszaleć po ich pocałunku.
James
nie był tu od przedwczoraj i zapomniał, co zrobił. Nie dał jednak
po sobie poznać zakłopotania. Miał nadzieję, że Adison weźmie
swoje rzeczy i sobie pójdzie.
Cody
odnalazł swoją koszulę tam, gdzie ją zostawił, ale nie widział
drugiej, ważniejszej rzeczy. Przeszukał wzrokiem wszystko i
zobaczył to. Tablet leżał na podłodze. Dopadł do niego z
nadzieją, że nie jest uszkodzony. Podniósł sprzęt i oklapł
zupełnie. Tylko nie to. Odkładał długo na ten najlepszy tablet ze
wszystkimi bajerami i programami. Pracował na nim dniami i nocami.
Był jego przepustką do dalszej pracy. I jakby nie było, Cody
przywiązywał się do rzeczy. Patrzył teraz na pęknięty ekran. I
coś latało w środku. Ogarnął go smutek.
–
Jak był pan na mnie
zły, to musiał się nie mścić na czyichś rzeczach – wyszeptał
słabo.
–
Słucham?
Cody
wstał i podszedł do Harnera. Pokazał mu uszkodzony sprzęt.
–
Zwolnił mnie pan z
pracy. Muszę szukać nowej, a chciałbym w swoim zawodzie. Jak pan
sądzi, na czym będę pracował? – Wpatrzył mu się uważnie w
oczy. – Mógł pan rzucać czymś innym, a nie tym. Może pana stać
na kupno coraz to nowszego sprzętu, mnie nie.
James
poczuł się głupio. Był wtedy zły i nawet nie wiedział, że
tablet leży na tym stole. Lecąc, musiał uderzyć o glinianą
doniczkę, w której rosła palma.
–
Nie zrobiłem tego
specjalnie. Odkupię panu to lub dam pieniądze na nowy.
–
Teraz i tak to nie
ma znaczenia. – Zamrugał powiekami, gdy łzy pojawiły się w
oczach. James zdążył je zauważyć, nim zostały odegnane. –
Może ktoś to naprawi. – Mężczyzna odwrócił się od Jamesa i
wyszedł pierwszy. Chciał już wrócić do domu, bo się chyba
rozbeczy. Nie był płaczką. Nigdy nie płakał. Prawie nigdy. Na
jego drodze stanął kolejny problem, a on miał już tego dość. W
dodatku kopał siebie mentalnie za to, że jeszcze kilkanaście minut
temu prawie ślinił się do Harnera. I ten dupek, którego nic nie
obchodzi, a tym bardziej czyjeś rzeczy, szedł teraz za nim,
milczący i wyprostowany jak kij od szczotki.
Z
radością powitał parter. Z kuchni dobiegały jakieś odgłosy.
Chciał stąd wyjść natychmiast.
–
Niech pan nie unosi
się dumą, tylko weźmie pieniądze. Ile to kosztowało? Dwa
tysiące, trzy? – Oniemiał na widok mokrych oczu tego faceta.
Adison zawsze z nim wojował. Pokazywał się z twardej strony. A
teraz zachowywał się tak, jakby powietrze z niego uszło.
Cody
się zatrzymał.
–
Przyślę rachunek
za naprawę. – O ile da się to naprawić.
–
Cody! – Sarah
wyszła z kuchni i podbiegła do mężczyzny. Złapała go za rękę.
– Obiecałeś, że jeszcze się ze mną zobaczysz. Chcę się z
tobą pobawić.
–
Twój brat raczej
nie będzie z tego zadowolony. Poza tym, muszę już iść.
–
Cody. – Zrobiła
smutną minkę.
–
Cody nie ma czasu –
wyjaśnił James. Kątem oka zobaczył, że z kuchni wyszła reszta
jego rodzeństwa.
–
Tylko chwilę.
Wyglądasz, jakbyś go nie lubił. Co on złego zrobił? Ja go lubię
– mówiło dziecko, patrząc na brata wojowniczo.
James
już otwierał usta, aby coś jej odpowiedzieć, ale drugi raz tego
dnia rozbrzmiał w całym domu dzwonek do frontowych drzwi. Poszedł
je otworzyć.
–
Witaj, misiaczku –
przywitała go Marisa soczystym pocałunkiem. Owinął ramię wokół
jej talii osy i oddał pocałunek szybko, po czym się odsunął. Nie
zamierzał robić tu przedstawienia.
–
Cześć. Sądziłem,
że przyjedziesz później.
–
I miałabym mniej
czasu spędzić z tobą? – Piskliwy głosik odbił się od jego
uszu. Kobieta w zielonej, opinającej każdy cal ciała sukience i
brązowych włosach spiętych w luźny kok spojrzała na obecne w
holu osoby. – Wszyscy czekacie na mnie? Jak miło. O, widzę nową
twarz – rzekła, gdy jej oczy zatrzymały się na Cody'm, do
którego wciąż przyczepiona była Sarah. – Pan niania? Och,
kochanie, dobrze się składa. – Uwiesiła się na ramieniu Jamesa.
–
Dlaczego, pysiu? –
Dobiegło go parsknięcie Alexa. Ten chłopak naprawdę jej nie
lubił.
–
Bo pan niania zajmie
się dziećmi, a my możemy pojechać na pole golfowe. Rozgrywać się
tam będzie turniej. Tatuś tam gra. – Powszechnie było wiadome,
że Marisa jest wielbicielką golfa, podczas gdy James strasznie się
przy tym nudził.
–
Ależ Mariso, pan
Adison nie jest nianią.
–
To kim jest? –
Zainteresowała się.
Co
miał jej odpowiedzieć? Moim byłym pracownikiem. Wtedy zapyta, co
tu robi i dlaczego jest byłym. Popatrzył na przysłuchującego się
im Adisona, na kobietę i z powrotem na mężczyznę. Zmrużył oczy,
jakby ostrzegał go przed sprzeciwem.
–
Jest moim gościem i
zostanie dzisiaj u nas. Nie wypada zostawiać gościa samego. Nie
uważasz, Mariso?
Cody
ledwie powstrzymał szczękę przed wypadnięciem z zawiasów. Co
Harner powiedział? Ma spędzić z nimi dzień?
–
Ale fajnie. –
Sarah zaczęła podskakiwać, będąc całą w skowronkach. Wprost
przeciwnie do dwóch mężczyzn mierzących się w wzrokiem.
~*~*~
Co
on tu robił? Siedział przy basenie i patrzył na mieniącą się
wodę. Było za zimno na kąpiel, ale latem chętnie by skorzystał z
tego zbiornika. Całe towarzystwo zostawił w środku. Na nerwy mu
działała ta Marisa. Nie lubił takich kobiet. Wypindrzona od stóp
do głowy i strasznie nachalna. W życiu nie związałby się z kimś
takim. Ona w ogóle nie daje powietrza Harnerowi. Ciągle jest przy
nim jak cień. W związku też trzeba trochę wolności. Pozwolić
drugiej osobie na przestrzeń. Irytująca kobieta. Co ten facet w
niej widzi? W ogóle powinien wyjść od razu, jak Harner
zaproponował mu zostanie. A on stał jak cielę i nic nie
zrobił. Sarah zaraz przedstawiła rodzeństwo i chyba został ze
względu na nią. Polubił ją od razu. Jej optymizm był zaraźliwy.
Ta starsza milczała jak zaklęta, przyglądając mu się, a brat
ledwie ukrywał swą złość. Nie dziwił mu się, też nie
chciałby, aby jego brat spotykał się z taką małpą. Nie
obrażając małp.
Wstał
z krzesła i wrócił do salonu. Jego były szef stał przy oknie i
rozmawiał o czymś z tą kobietą. Złapał się na tym, że
chciałby wiedzieć, o czym rozmawiają. Tylko po co mu to wiedzieć?
Powinien już iść. Może się wymknie po cichu. A potem Harner
powie, że stchórzył.
–
Nienawidzę jej.
–
Słucham?
–
Tego babsztyla –
powiedział Alex. – Powinna już iść. A pan kim właściwie jest?
– Młodsza kopia Harnera zmierzyła go wzrokiem.
–
Pracowałem dla
twojego brata. A ta Marisa to jego narzeczona? – A to po co mu
wiedzieć?
–
Całe szczęście
nie. Ona z nich wszystkich jest najgorsza. Co on w niej widzi?
–
Też się nad tym
zastanawiam – mruknął Cody. – A ty... – Rozejrzał się, ale
chłopak już zniknął. Victoria przeglądała książkę, a Sarah
bawiła się na kanapie swoją lalką, którą teraz karmiła z
butelki. Czuł się tu jak piąte koło u wozu. Przysiadł się do
niej. Dziecko uśmiechnęło się.
–
Mój brat nie lubi
nikogo, kto kręci się w pobliżu Jamesa – powiedziała Victoria.
Jak na swój wiek była bardzo poważna. – A James na siłę chce
nam znaleźć matkę. Sądzi, że my tego nie wiemy.
–
Marisa nas nie lubi
– szepnęła mu do ucha Sarah.
Po
tych dwóch godzinach spędzonymi z tymi dzieciakami mógł
stwierdzić, że są bardzo mądre i dobrze wychowane. Nie pytał, co
się stało z ich rodzicami. Uważał, że to nie jego sprawa, a
plotki, jakie krążyły, wiele o tej sprawie mówiły. Znów
skierował swoje oczy na Harnera. Ten wyglądał na poirytowanego.
~*~*~
Nie
mógł już słuchać tego jojczenia. Marisa nie widziała nic poza
czubkiem własnego nosa. Nie spotkał się z nią tylko kilka
ostatnich dni, bo był zajęty, a ona tego nie rozumiała. Co,
zamknie go w złotej klatce i nie wypuści? Z żalem odkrywał jej
złe strony. Aż dziwne, że wcześniej tego nie widział. Była
przecież zawsze taka uśmiechnięta, uczynna. Nie chciało mu się
wierzyć, że to mogłaby być gra. Chociaż nie do końca mogła
udawać. Była taka, dopóki robił to, co ona chciała.
–
I nie zaniedbuj
mnie. Siedzę w domu i myślę, że moje kochanie jest ode mnie
daleko. Uważam, że powinniśmy ze sobą zamieszkać. – Położyła
mu dłoń na policzku. Jej szpony pomalowane na zielono miały kilka
centymetrów.
–
Zamieszkanie ze sobą
to poważny krok. Znamy się od miesiąca. Nie będę się spieszył.
Jak ci się coś nie podoba, to droga wolna. Możesz iść i znaleźć
sobie innego frajera. – Źle czuł się z wiedzą, że obok jest
Adison i patrzy na nich. Nie chciał, by odkrył jego słabości.
–
Nie, nie, Misiu.
Poczekam. – Ponownie go pocałowała, a on to przyjął biernie. Ta
jej pomadka pierwszy raz w życiu mu przeszkadzała.
~*~*~
Cody
uważał, że Małpa nie ma wstydu. Dobiera się do faceta na oczach
jego i dzieci. Nie miał ochoty na to patrzeć.
–
Możecie mi
powiedzieć, gdzie jest toaleta? – zapytał dziewczynek.
Obie
wskazały, gdzie ma się kierować i czym prędzej wyszedł. Był
trochę zły, że Marisa może całować Harnera, a on nie wpadnie
przez to we wściekłość. Co więcej, pewnie pójdzie z nią do
łóżka. A jego by nawet nie tknął.
W
łazience skorzystał z toalety, jak już tam był. Umył ręce i
odczekał jeszcze chwilę. Liczył, że w końcu para się od siebie
odkleiła. Nie mógł na nich patrzeć.
Gdy
wrócił na dół, nie zastał już w salonie ani byłego szefa, ani
dziesięciolatki. Natomiast Marisa patrzyła groźnie na Sarah. Ta
stała obok niej ze łzami w oczach.
–
Nie będę się z
tobą bawić, gówniaro. Co ty sobie myślisz? I jeszcze mam bawić
się tym czymś? – Złapała lakę pięciolatki i rzuciła nią w
kąt pokoju. Sarah pobiegła za lalką i rozpłakała się. – Gdyby
nie wy, wasz brat już byłby mój. Mam dość udawania i odgrywania
dla was mamusi, smarkaczu!
–
Może by tak pani
zamknęła swoją niewyparzoną gębę i nie odzywała się tak do
dziecka?! – Cody podszedł do Sarah i wziął ją na ręce. Coś
się w nim wzburzyło, widząc ją płaczącą. Potem groźnie
popatrzył na kobietę. – Pani nie ma w sobie za nic uczuć. Jesteś
pustą kopułą niczego.
–
Jak śmiesz tak do
mnie mówić?! – pisnęła. – Co tu robisz? Nie jesteś
przyjacielem Jamesa. Nie znam cię. Nie wyglądasz na bogacza!
–
Jestem bogaty.
Bogaty w uczucia, których ty, panienko, nie masz! – Sarah płakała
przytulona do niego. – Nie jesteś w stanie ich nikomu dać. Jesteś
pusta. Patrzysz tylko, jak bardzo wypchaną kieszeń ma twój facet.
Co on w tobie widzi, to nie mam pojęcia. Jeszcze raz potraktujesz
tak dziecko, to jak mama nauczyła mnie traktować kobiety z
szacunkiem, tak to odrzucę na małą chwilę i zapomnę, co to
szacunek!
–
Phi. Znalazł się
obrońca dzieciaków! Za ich mamusię się uważasz?! Jesteś nikim!
W przeciwieństwie do mnie. Jestem tu przyszłą panią. A one to...
to małe... wrrr – Jak ona nienawidziła dzieci. Małe plugastwo
chodzące na tej ziemi. A te jeszcze przeszkadzały w zdobyciu
Jamesa. I musiała udawać miłą. – Mała beksa namolna, jak nie
wiem, a teraz płacze, tamta druga to jakaś milczka, a najgorszy
jest ten chłopak. Jeszcze musiałam odebrać to chłopaczysko ze
szkoły. Musiałam zdobyć parę punktów.
–
Co musiałaś? –
Zwabiony podniesionymi głosami James zakończył pilną rozmowę
telefoniczną i wrócił do pokoju. Nie tylko on tu zszedł. Alex i
Vicky też tu już byli. Usłyszał wiele ciekawych rzeczy.
Właściwie, to wszystko. I aż ciepło mu się na sercu zrobiło, że
ktoś stanął w obronie jego skarbów.
Marisa
się spięła i uśmiechnęła się przymilnie.
–
Ten pajac mnie
zdenerwował. Nie myślałam o tym, co powiedziałam.
–
Wynoś się z mego
życia i mojego domu – powiedział to najspokojniej, jak umiał. –
Nie chcę cię na oczy widzieć.
–
Misiu. –
Wyglądała, jakby zaraz miała paść na kolana i błagać go, by
pozwolił jej zostać.
–
Nawet czołganie się
u moich stóp ci nie pomoże.
–
Właśnie, spadaj,
paniusiu – wtrącił się Alex.
Po
raz pierwszy James nie miał ochoty go upominać.
–
Tak chcecie? –
Wyprostowała się i wypięła dumnie pierś. – Proszę bardzo. Nie
będę się poniżać. – Chwyciła swoją torebkę i wyszła,
kołysząc biodrami.
–
To pozbyliśmy się
wiedźmy. – Alex potarł dłonie o siebie. – James, obiecałeś
grę w kosza. Zagramy? Może się pan przyłączy? – zapytał
Adisona.
–
Ja... raczej... –
Popatrzył na Harnera.
–
Gra w kosza to dobry
pomysł. – Co mu tam, rozerwie się, a przy okazji porozmawia z
Adisonem. Pochlebił mu, stając w obronie Sarah. Podszedł do niego
i wziął siostrę na swoje ręce. Podczas odbierania dziecka
mężczyźni dotknęli się rękoma. To był ich kolejny dotyk.
Przypadkowy, jak ten podczas pracy nad projektem i taki naturalny.
James jednak nie zabrał rąk. Nie ze strachu o siostrę. Nie upuścił
by jej. Mała trzymała za szyję Cody'ego i nie zamierzała go
wypuścić.
–
To mój obrońca.
Muszę mu podziękować.
Siłą
rzeczy Cody stał bardzo blisko Jamesa. Czuł jego znajomy już
zapach. Widział te smakowite usta i przeklinał siebie, że chętnie
znów by go pocałował. Nigdy to się nie stanie. Ale w zamian
dostał ogromnego całusa w policzek od Sarah, już szeroko
uśmiechniętej. Dziewczynka po tym już bez problemów przeszła na
ręce brata.
–
Ja naprawdę muszę
już iść. – Chciał, a po drugie jutro nie zastanie czynnego
serwisu, więc dziś musiał to załatwić.
–
Jak pan chce, ale
wpierw musimy porozmawiać – Rzekł James. Postawił dziewczynkę
na podłodze. – Przejdźmy się po ogrodzie. – Mimo wszystko
wolał nie zamykać się z nim w jednym pomieszczeniu.
Szli
obok siebie dobrą chwilę, zatapiając stopy w zielonej trawie,
zanim James nie zabrał pierwszy głosu.
–
Niech mi pan opowie,
nie pokazuje niczego – zastrzegł – o tym zakładzie.
–
To było głupie.
Wiem to. To, co zrobiłem...
–
O tym nie
wspominamy. Chcę wiedzieć, co Madson miał zrobić w razie
przegranej. – Powrócił do niego fragment rozmowy Harry'ego o
sukience.
–
Ubrać się w
sukienkę i przez tydzień sprzątać nasze... no, agencję. – Jak
on kochał takie miejsca. Ogród, zieleń, która zaczynała
przeistaczać się w złote kolory. Nad nimi wisiało błękitne
niebo, po którym płynęły białe obłoki. Przed nimi stała duża,
drewniana altana. Móc tak posiedzieć w niej, najlepiej wieczorem, i
poprzytulać się do ciepłego ciała - zamarzyło mu się. Wieki
temu przytulał się do męskiego ciała.
–
To znaczy za
pocałunek on by musiał... – Starszy mężczyzna zaczął się
śmiać.
Cody'ego to
zaskoczyło. Harner pozwolił sobie na coś takiego w jego obecności?
Zawsze się ograniczał. Uważał na każdy gest. Bywał posągiem
bez uczuć. Teraz śmiał się na cały głos. I Cody już wiedział,
że cała ta otoczka, jaką pokazywał mężczyzna, była po części
maską. Po jednej części, bo po drugiej to nie był pewny. Facet
tak czasami patrzył.
A
James już wiedział, co zrobi. Tylko czy się na to zdobędzie?
Przestał się śmiać. Miałby to zrobić? Byłby w stanie,
żeby tylko dać nauczkę Madsonowi? Musi to przemyśleć.
–
I ten pocałunek
jaki miał być? – zapytał Adisona.
–
Jak pocałunek
kochanków. Chyba. Gorący, namiętny. Rozpalający trzewia. –
Dlaczego on go o to pyta? – Ma pan jeszcze jakieś pytania, bo
chciałbym już iść?
–
Mam nadzieję, że
miał pan zapisany projekt nie tylko na tablecie.
–
Mam w laptopie, ale
teraz to nie ma znaczenia.
–
Ma, bo w
poniedziałek widzę pana w pracy.
Cody
otworzył usta, ale nie wypadło z nich żadne słowo.
–
To nagroda za
stanięcie w obronie Sarah. – Wytłumaczył od razu James.
–
Nie zrobiłem tego
po to, żeby coś zyskać.
–
Wiem. Ale jesteś
dobrym rysownikiem. Masz rewelacyjne pomysły. Jeden incydent z... –
Nie potrafił tego wypowiedzieć. Nie chciał o tym myśleć. I znów
mówił do niego na „ty”. – Nie może przesądzić o utracie
pracy. Zawsze byłem sprawiedliwym szefem, więc taki pozostanę. –
Poprowadził go w stronę domu. – I za tablet przepraszam. Zapłacę
rachunek z naprawy.
–
Codyyy – Sarah
przybiegła do mężczyzny, jak tylko znaleźli się w domu. –
Wychodzisz?
–
Tak. Mam sporo spraw
do załatwienia. – Czuł się tak, jakby płynął w chmurach. Znów
ma pracę. Może spłacać kredyt i tak dalej. Szkoda tylko, że z
Beauty Cosmetics nici.
–
Przyjdź do nas
jeszcze kiedyś. – Sarah zrobiła smutną minkę.
–
Sądzę, że pan
Adison ma lepsze plany niż siedzenie i bawienie się z tobą –
rzucił James. Nie zamierzał go tu za często gościć, a i nie mógł
pozwolić, by mała traktowała mężczyznę jak swego kolegę.
–
Może jeszcze kiedyś
się zobaczymy. – Cody poczochrał jej włosy. Później się
pożegnał. Wziął jeszcze swoje rzeczy, których by ponownie
zapomniał i wyszedł. Akurat autobus miał za kilka minut. Znów
czuł, że żyje.
~*~*~
Reszta
weekendu minęła szybko. Cody widział się z Agnes i ta
powiedziała, że on chyba zawsze spadnie na cztery łapy. W
poniedziałek zjawił się, o dziwo, punktualnie w agencji.
Postanowił, że od dziś nie da Harnerowi powodu do tego, by był z
niego niezadowolony. Poskromi też swój język, ale niech szef nie
myśli, że stanie się potulny jak baranek.
–
Pojawiłeś się w
pracy? Sądziłem, że już twoje wymówienie leży na biurku szefa.
– Jak zawsze Madson przywitał się uprzejmie.
–
Chciałbyś.
–
A jak uwodzenie
szefa? – Na te słowa w całym pokoju, w którym pracowało
dziesięć osób, zrobiło się cicho. – Będziesz w stanie go
najpóźniej pojutrze pocałować? Wiesz, jaka była umowa. Ma
pocałunek oddać. I zrobić to z ochotą.
–
Szykuj sukienkę. –
Cholera, co on robi? Szlag. – Wracaj lepiej do pracy. Inaczej na
nią nie zarobisz. Ja zrobię sobie herbatki.
–
O, mi też, skarbie,
zrób. – Usłyszał Agnes.
–
A mnie kawy.
Zasypiam.
–
Peter, to coś ty
robił w weekend? – zapytała Claudia.
Cody
ich już nie słuchał. Poszedł do aneksu kuchennego i nalał wody
do czajnika. Jak dobrze tu znów być.
~*~*~
James wyszedł ze
swego gabinetu i oddał ważne dokumenty nieśmiałej Lilly.
–
Proszę, niech mi
pani to skseruje. – Zawsze wszystko robiła dokładnie, nic nie
myliła, więc tylko jej powierzał pieczę nad takimi sprawami.
Rzucił okiem na Madsona. Mężczyzna uśmiechał się tak, jakby
wygrał na loterii. Na ekranie jego komputera dojrzał niewybraną
prezentację. Natomiast kątem oka zobaczył Adisona, który rozdawał
napoje kolegom. Sam popijał coś z kubka. Nie coś. Herbatę. James
jakimś cudem wiedział, że jego ulubiony pracownik nie lubi
kawy.
Wystarczy
podejść. Zrobić to i tyle.
Cały
czas o tym myślał i nabierał odwagi. Przecież to nic takiego.
Jakby komuś robił usta-usta. Ale co potem? Wszyscy będą go mieć
za pedała? Nie, tego nie musi się obawiać. Ma swoją reputację.
Wiedzą, że jest psem na baby, a to mogą uznać za słabość.
Wszyscy wiedzą o zakładzie, ale nie wiedzą, że on wie. Wyjdzie na
to, że Cody go uwiódł. A co tam. Raz kozie śmierć. Może jakoś
wytrzyma.
–
Och, Cody, jesteś
nareszcie – powiedział, idąc w stronę mężczyzny. Ten omal nie
upuścił kubka, słysząc swoje imię z jego ust. – Wiedziałem,
że się nie spóźnisz. Nie przywitasz się ze mną? Sobota była
naprawdę przyjemna.
–
Hm?
No
tak, mógł mu powiedzieć, co planuje. Musi działać, zanim Adison
zniszczy plan swoją głupią miną. Wyciągnął mu z ręki kubek i
odstawił na czyjeś biurko. Czuł, że wszyscy na nich patrzą,
jakby byli w kinie. Brakuje im popcornu i coli.
–
Powinieneś się ze
mną przywitać, jak należy. – Złapał go jedną ręką w talii,
drugą owinął wokół pleców i przyciągnął do siebie. Blisko,
bardzo blisko. To on tu rządził. Zaskoczone oczy Adisona
rozszerzyły się w szoku. Nie pozwolił, aby inni to zobaczyli.
Przywarł ustami do jego warg i rozpoczął taniec, do którego z
trudem się zmusił.
Cody
nie wiedział, co się dzieje. Sapnął na ten dotyk. Na bliskość
i.. O, kurwa, pocałunek. Harner go całował. I to jak całował.
Rozchylił wargi, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi.
Pragnął znów poczuć smak tego mężczyzny. Również go objął.
Zrobił
to. Naprawdę to zrobił. Przycisnął go do swego ciała i pogłębił
pocałunek, kiedy Adison się poddał. Wsunął mu język do ust i
zaczął badać ich wnętrze. Pieścił podniebienie, policzki, a
kiedy Cody splótł swój organ z jego i zassał się, stało się
coś dziwnego. Coś, czego się nie spodziewał. Po jego kręgosłupie
przeleciała jakaś iskra. Przestraszył się. Chciał się odsunąć,
ale nie mógł. Cody smakował dobrze. Nie napierał na niego. Po
prostu bawił się jego językiem. Oplatał swoim, a ich wargi
napierały na siebie. Ich ciała dotykały się na każdym
centymetrze, pasowały w każdym zagłębieniu do siebie.
Twarde
wargi napierały na niego coraz mocniej. Cody nie miał szans na
walkę z tym mężczyzną o przejęcie kontroli nad tym, co się
działo. Mógł tylko dołączać się do tego tańca, zatracając
się zupełnie. Zawsze chciałby być tak całowany. Tak dotykany.
Przesunął dłońmi po plecach mężczyzny i podrapał przez
koszulę.
James
się wygiął do tego drapania i mocniej docisnął do siebie
całowanego. Nawet nie zwrócił uwagi na to, co robi. Na to, jak
stara się pieścić ustami usta drugiego mężczyzny. Jak zsunął
rękę na jego biodro, zacisnął. Po chwili podążyła ona dalej i
zatrzymał ją tuż nad pośladkami Cody'ego. Dziwnym trafem zaczynał
odpływać. Ciało ogarnęło gorąco. I co go bardzo przerażało,
to zaczynało mu się podobać. Trzymanie tego twardego ciała i
czucie pracujących mięśni pleców posłało kolejne iskry po
każdej jego komórce. Nie powinno mu się to podobać, ale podobało.
Jego członek zaczął się pobudzać, a gdy jeszcze Adison docisnął
swoje biodra do jego i gdy poczuł, że robi się twardy, to krew
zaczynała zmieniać się w lawę w jego żyłach. Wrzała. Umysł
zaczynał się bronić, że to nie tak, nie może tego czuć.
Przecież ostatnio było inaczej. Ale przegrywał z tymi nowymi
doznaniami. To było takie inne, nowe, przyjemne. On panował nad
wszystkim. On napierał. Trzymał. Był mężczyzną całującym
mężczyznę i to było... ekscytujące. Chciał go... chciał...
Czego chciał? Nie potrafił myśleć. Potrzebował więcej tego
kontaktu. Więcej tego spotkania. Ciało zaczynało o to krzyczeć.
Penis stał i wołał o głębsze zainteresowane się tym mężczyzną.
Serce mu biło szybko, a mózg zamieniał się w galaretę. Gdzieś w
oddali jego umysłu usłyszał klaskanie. Powoli docierało do niego,
po co całuje tego mężczyznę. Dlaczego nie są sami? Dlaczego
musiał pożegnać te miękkie, a zarazem męskie wargi? Musiał
wziąć się w garść i to przerwać, inaczej wszyscy będą mieć
przedstawienie roku i rozbierze Cody'ego, a potem... I tak nie
wiedział, co robić. I dlaczego o tym myśli?! Czemu mu się to
podoba?! Wysunął język z jego ust, nie omieszkawszy ich jeszcze
polizać.
Nie
odsuwaj się ode mnie, proszę.
Cody
tylko w myślach był w stanie błagać o to Jamesa. Z trudem
docierało do niego, co się stało i po co się stało. Chciał go
więcej. Jak miał teraz być przy nim i udawać, że nie czuje tego,
co czuje? Pragnął go. Pożądał. I Harner o tym wiedział. Jego
członek wbijał się w krocze mężczyzny. I co go cieszyło, to nie
tylko on tu potrzebował bliższego kontaktu. Chciał się o niego
ocierać i dojść. Pieprzył wszystkich ludzi tu obecnych. Ale nie,
Harner musiał to przerwać!
Rozłączył
ich wargi i otworzył oczy. Cody patrzył na niego tymi swoimi
niebieskimi ślepiami zasłoniętymi mgiełką pożądania. Czuł,
jak chłopakowi nogi się uginają, więc przytrzymał go bardziej.
Ale czy bardziej się dało? Stali tak ze sobą złączeni, jakby
ktoś ich do siebie przykleił. Chciał znów zatopić się w jego
ustach. Lizać ich wnętrze. Całować bez opamiętania.
–
Może to powtórzymy?
– zapytał James.